Sędziowski partie polityczne

Stowarzyszenia sędziów w Polsce przynoszą szkody wymiarowi sprawiedliwości, których nie da się naprawić przez dziesięciolecia.

Jakiś czas temu trzy z nich zaapelowały do sędziów, którzy objęli stanowiska w wyniku postępowań przeprowadzonych przed Krajową Radą Sądownictwa ukształtowaną z zastosowaniem art. 9a ustawy z 12 maja 2011 r. o KRS, o dobrowolny powrót na poprzednie stanowiska. Ten apel to kolejny powód, aby wreszcie rozpocząć publiczną dyskusję o statusie i działalności stowarzyszeń sędziowskich.

Przypomnę, że jednym z elementów ramowych definiujących konstytucyjny status sędziego jest brak przynależności do partii politycznej i związku zawodowego (art. 178 ust. 3). To znaczy, że sędzia może co do zasady korzystać z wolności słowa, zgromadzeń, zrzeszania się, choć w formule instytucjonalnie ograniczonej treścią tego przepisu.

(…)

W ten sposób stowarzyszenia sędziowskie stały się quasi-partią polityczną. Ale w demokracji partie polityczne legitymizują władzę ustawodawczą. Pośredniczą między obywatelami a władzą, między wyborcą a strukturą państwową. Są ogniwem kształtującym decyzje polityczne. Partia stawia sobie za cel zdobycie władzy politycznej, której sędziowie nie powinni mieć. I nie chodzi tu nawet o to, że niektóre cele statutowe tych stowarzyszeń to swoisty program polityczny. Po prostu niektórzy sędziowie – wobec formalnego zakazu konstytucyjnego – chcą w formule stowarzyszenia, a więc pod innym szyldem, realizować to, co jest zadaniem partii politycznych. I poprzez wspomniane formy aktywności na decyzje polityczne wpływają, a nawet uczestniczą w ich podejmowaniu. W ten sposób oddziałują na różne obszary życia społecznego, na które powinni wpływać wyłącznie poprzez orzecznictwo. Przecież apolityczność sędziego to nie tylko instytucjonalna apartyjność, lecz także zakaz prowadzenie działań o charakterze niedającym się pogodzić z pełnioną funkcją. I nic tu nie da powoływanie się na orzecznictwo międzynarodowe, które neguje te konstytucyjne zakazy. One ciągle istnieją. Zgodnie z Konstytucją RP zrzeszeniami, które mogą wprost oddziaływać na kształtowanie polityki państwa, są partie polityczne (art. 11). Tymczasem z występów szefa Iustitii sędziego Markiewicza można wyciągnąć wniosek, że kierowane przez niego stowarzyszenie to w praktyce czwarty koalicjant w rządzie Donalda Tuska. Zauważmy, że to sędzia Markiewicz, a nie minister sprawiedliwości na specjalnej konferencji przedstawił założenia ministerialnej reformy sądownictwa. I choć robił to oficjalnie jako szef jednej z komisji kodyfikacyjnych, to było to niewątpliwie działanie z kategorii politycznej, szczególnie że konferencja ministra w tej sprawie odbyła się dzień później.

Wniosek o koalicji sędziowsko-rządowej jest trafny, zwłaszcza kiedy ten występ połączymy z przeprowadzoną przez Markiewicza kilka dni później krytyką premiera Tuska za kontrasygnatę na prezydenckim powołaniu prezesa Izby Cywilnej SN. Na platformie X do dzisiaj jest wpis z zarzutem, że premier nie konsultował tego działania z sędziami SN, którzy w ostatnich miesiącach blokowali możliwość takiej nominacji. To przyznanie istnienia pewnej formuły zakulisowego porozumienia. Zresztą tezę o nieformalnej koalicji potwierdza sam premier, który w sprawach politycznych organizuje spotkania z przedstawicielami „środowisk prawniczych”, wśród których są także członkowie sędziowskich stowarzyszeń. A media już bez skrępowania nazywają to „spotkaniem z sędziami” (zob. Onet 6 września 2024 r. „D. Tusk zabrał głos po spotkaniu z sędziami”).

Jest to działanie obliczone na udział w podejmowaniu konkretnych decyzji politycznych, choć same stowarzyszenia czy ich przedstawiciele odżegnują się od tego. Niemal każdy dzień przynosi nam jednak przykłady, jak stowarzyszenia sędziów oddziałują na wolność decyzji politycznej władzy wykonawczej czy ustawodawczej. Więcej, obecny rząd wyraźnie się ich boi. I słusznie, bo mają więcej narzędzi nacisku niż zwykłe stowarzyszenia czy grupy interesów. Ich członkami są wszak przedstawiciele trzeciej władzy, która – jak pokazuje poprzednia kadencja Sejmu –poczuła własną moc.

Stowarzyszenia sędziowskie oddziałują też na wybory parlamentarne. Dokonując publicznej i często bezpośredniej deprecjacji jednej ze stron w walce wyborczej, stają się elementem tej walki. Nawet jeśli ubierają swoją działalność w pozory obiektywnej krytyki. Są przecież liderami opinii.

To wszystko zamazuje granice między konstytucyjnym zadaniem sądownictwa a działaniami politycznymi typowymi dla partii politycznych. Stowarzyszenia rozszerzają swą władzę z pominięciem procedur typowych dla życia politycznego, czyli wyborów. To działanie przekracza granice zawartej w konstytucji aktywności sędziów.

Uzurpują sobie też prawo do realizacji celów przypisanych konstytucyjnym organom państwa. Ochrona niezależności sądów i niezawisłości sędziów jest konstytucyjnym zadaniem KRS. Także przygotowywanie projektów aktów prawnych powinno być przypisywane konkretnym podmiotom przynajmniej na poziomie ustawy. Zastępowanie ustawy poprzez zapis statutu jest omijaniem prawa.

I zaraz ktoś mi skontruje, że są projekty obywatelskie. Oczywiście. Ale projekty stowarzyszeń sędziowskich nie przechodzą drogi legislacyjnej przewidzianej dla takich projektów. Nie mają wsparcia w postaci ilości podpisów. Są przekazywane bezpośrednio współpracującym z nimi politykom, a stowarzyszenia są też – w ramach tzw. dialogu społecznego – zapraszane przez komisje sejmowe do przedstawiania stanowisk i opinii o procedowanych projektach ustaw. To wszystko jest wpływaniem na tworzenie prawa.

Dotyczy to często obszarów, w których prawo nie przewiduje udziału przedstawicieli trzeciej władzy. A jednak sędziowie robią to, zasłaniając się szyldem stowarzyszenia. A to nie jest dialog społeczny. To dialog trzeciej władzy z pierwszą. I choć nie jest zakazany co do zasady, to powstaje pytanie, na ile jest legalny i mieści się w zasadzie podziału i równowagi władz?

Wisienką na torcie jest już konstatacja, że w tego rodzaju aktywności sędziowie nawiązują osobiste kontakty z politykami, co też wpływa na postrzeganie ich niezawisłości.

Stowarzyszenia sędziowskie wywołują też niedopuszczalną presję na członków władzy ustawodawczej, przyznając sobie prawo do ustalania wizji ustroju państwa z pominięciem reguł konstytucji. To znaczy, że działają wbrew konstytucji.

Wreszcie pojawia się problem zewnętrznego finansowania stowarzyszeń. Oficjalnie działają one głównie na bazie składek ich członków oraz darowizn. W internecie można jednak wygrzebać informacje, że niektóre otrzymują też granty czy celowe subwencje (grant „Criminal Justice” od Komisji Europejskiej dla Iustitii). A to tworzy zobowiązania. Szczególnie jeśli jest to finansowanie regularne. I może samo branie pieniędzy nie byłoby wielkim problemem, gdyby nie fakt, że stowarzyszeniom sędziowskim brakuje transparentności finansowej. Tylko nieliczne upubliczniają sprawozdania finansowe. Owszem, nie jest to wymóg prawa, ale brak transparentności finansowej jest wątpliwy etycznie i nieakceptowalny. Wzbudza podejrzenia i pozwala spekulować o mętnym finansowaniu, kiedy dotyczy to instytucji zrzeszającej osoby będące funkcjonariuszami państwowymi. Zaczynają się pojawiać komentarze, że sędziowie stowarzyszają się, by sięgać po środki finansowe, po które sędzia nie może sięgać. I po to, by prowadzić działalność, której sędzia prowadzić nie powinien.

Po wyborach 2023 r. stowarzyszenia sędziowskie zostały objęte tzw. politycznym systemem łupów. Niektórzy ich członkowie zostali powołani na różne stanowiska, gdzie obowiązujące prawo pozwala lub ewentualnie jednoznacznie nie wyklucza powołania sędziów, tj.: wiceministra sprawiedliwości, członków komisji kodyfikacyjnych, kierownictwa i wykładowców Krajowej Szkoły Sądownictwa i Prokuratury itp. Minister sprawiedliwości rozpoczął też proces wymiany kierownictw poszczególnych sądów i – jak się wydaje – w dużej mierze na stanowiska powołuje członków tych stowarzyszeń sędziowskich, które angażowały się w poprzednich kadencjach Sejmu w spór o sądownictwo z władzą polityczną. Śmiesznie brzmią tłumaczenia, że powołania to efekt geniuszu prawniczego osoby powołanej. Dla zewnętrznego obserwatora powód jest prosty: to forma podziękowania za walkę z poprzednim rządem.

A przecież tego rodzaju łupy rozdaje władza polityczna (rząd). I stanowią one w efekcie formę korzyści osobistych, nie tylko finansowych, ale też w formule prestiżu i wizerunku, także jeśli dzieje się to legalnie. Budują więc niedopuszczalne związki sędziów z politykami.

Puenta będzie smutna. Nawet jeśli sama formuła istnienia stowarzyszeń sędziowskich jest w Polsce dopuszczalna prawem, to sposób ich rzeczywistego działania przekracza wszelkie granice. Legalne i etyczne. A członkowie wydają się nawet nie rozumieć, że szkodzą wymiarowi sprawiedliwości i państwu polskiemu dużo bardziej niż tak mocno krytykowane reformy Zjednoczonej Prawicy. Bo burzą logikę funkcjonowania państwa. Są jak wirus w systemie operacyjnym komputera. Tych szkód nie da się odrobić przez dziesięciolecia.

całóść w Rzeczpospolita 23.10.2023 “Stowarzyszenia sędziowskie to partie polityczne.