O sporze o ambasadorów
I się uruchomiłem. Długo milczałem, nawet jak nasz kochany minister spraw zagranicznych powielał te swoje mądrości o tym, że to rząd prowadzi politykę zagraniczną, a nie Prezydent. Dziś do ministra Sikorskiego dołączył szef Komisji Spraw Zagranicznych Sejmu RP. I złajał Prezydenta za obstrukcję w mianowaniu ambasadorów proponowanych przez MSZ. To nie wytrzymałem. Pana Posła Kowala znam z czasów współpracy w sprawach niemieckich z lat 2005-2007, kiedy to tonował moje roszczeniowe koncepcje dotyczące zachodniego sąsiada. Dziś stał się jastrzębiem dyplomacji, to w rewanżu kilka koleżeńskich podpowiedzi.
Po pierwsze, prawdą jest, że zgodnie z art. 146 ust. 1 „Rada Ministrów prowadzi politykę wewnętrzną i zagraniczną Rzeczypospolitej Polskiej”. Jednak wcale nie znaczy to, że Prezydent jej nie prowadzi. Prawo ma to do siebie, że przepisy trzeba czytać do końca. W art. 146 ust. 2 znajdujemy następujący zapis – „Do Rady Ministrów należą sprawy polityki państwa nie zastrzeżone dla innych organów państwowych i samorządu terytorialnego”. To oznacza, że owszem, Rada Ministrów działa w obszarze polityki zagranicznej na podstawie art. 146 ust. 1 Konstytucji, a sam przepis tworzy domniemanie tej kompetencji na rzecz Rady Ministrów. Natomiast istnieją granice tego domniemania. I w tym kontekście pozwolę sobie przypomnieć dwie kwestie:
po pierwsze, domniemanie to upada w sytuacji, kiedy inny przepis prawa (tu: Konstytucji) jasno wskazuje inny organ państwa jako uprawniony do działania w obszarze definiowanym jako polityka zagraniczna. I tak jest w przypadku art. 133 Konstytucji, który wskazuje Prezydenta jako reprezentanta państwa w stosunkach zewnętrznych, a co więcej, od razu definiuje tę „reprezentację”, poprzez przypisanie mu konkretnych funkcji. W ust. 2 tego przepisu jest zapis, że to właśnie Prezydent „mianuje i odwołuje pełnomocnych przedstawicieli Rzeczypospolitej Polskiej w innych państwach i przy organizacjach międzynarodowych”.
O tym, że decyzja o mianowaniu i odwołaniu oznacza działanie władcze, nie będę nikogo przekonywał. Odsyłam do komentarzy do Konstytucji RP. Kompetencji tej nie umniejsza wcale ust. 3 tego przepisu, który mówi, że „Prezydent Rzeczypospolitej w zakresie polityki zagranicznej współdziała z Prezesem Rady Ministrów i właściwym ministrem”. W tym konkretnym przypadku współdziałanie opiera się o przepisy ustawy o służbie zagranicznej, w szczególności o jej art. 39 (Ambasadora mianuje i odwołuje Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej na wniosek ministra właściwego do spraw zagranicznych, zaakceptowany przez Prezesa Rady Ministrów) oraz o instytucję kontrasygnaty, bo mianowanie pełnomocnych przedstawicieli Rzeczpospolitej Polskiej w innych państwach nie jest prerogatywą Prezydenta (vide art. 144 Konstytucji). Prezydent nie może samodzielnie mianować takiego przedstawiciela (ambasadora), ale potrzebuje kontrasygnaty Prezesa Rady Ministrów. Dlatego tym bardziej ani Prezes Rady Ministrów, ani minister spraw zagranicznych, nie są w stanie zrobić tego bez Prezydenta. Bo oni uzupełniają tę kompetencję – pierwszy z nich musi kontrasygnować (podpisać) to mianowanie, a rola drugiego sprowadza się do złożenia (zaakceptowanego) wniosku;
po drugie, dla obu Panów Polityków mam jeszcze gorszą wiadomość. Otóż kompetencje Prezydenta RP w obszarze polityki zagranicznej rosną jeszcze z jednego powodu. Wiele obszarów władztwa, które są w Konstytucji i ustawach przypisane Prezydentowi, tradycyjnie nie miało wymiaru międzynarodowego. Jednak świat się zmienia. Dziś element zagraniczny jest w każdym obszarze polityki. I tego się Panowie bójcie, jeśli Prezydent zażąda by go w tych innych sprawach merytorycznie konsultować. Szczególnie, jeśli będą one finalizowane w formie ratyfikowanej umowy międzynarodowej, której ratyfikacji może zawsze odmówić.